sobota, 28 lutego 2015

Rozdział 21

       Nie spałem przez całą noc. Nie mogłem nic przełknąć. Nie chciałem z nikim rozmawiać.
Moją głowę zadręczało nieustannie jedno pytanie: Co z Hermioną?
Wiedziałem doskonale, do czego zdolni są Śmierciożercy. Mogli jej zrobić wszystko, na co tylko mieli ochotę i nikt by się zbytnio nie przejął jej stanem.
Najbardziej w tym wszystkim byłem zły na siebie. Przecież wiedziałem, że nadejdzie dzień, w któym była Gryfonka będzie musiała opuścić Malfoy Manor. Dlaczego nic nie zrobiłem?
Dlaczego nie starałem się jej zatrzymać?


Jestem tchórzem.


Wyszedłem z pokoju i skierowałem swoje kroki w stronę schodów. Nie wiedziałem nawet, dokąd, na dobrą sprawę, idę. Po prostu musiałem się przejść, by zebrać myśli.
Nagle usłyszałem szept dochodzący z dołu. Zatrzymałem się w połowie drogi i nasłuchiwałem.

To był mój ojciec. Rozmawiał z kimś, lecz nie mogłem rozpoznać, kto jest właścicielem drugiego głosu. Podszedłem cicho do barierki.
-Nie ma mowy, Lucjuszu! Już poprzednim razem ustaliliśmy warunki, nie możesz się teraz od tak o prostu wycofać ! - rozmówca mojego ojca wyraźnie sięzdenerwował.

-My? Warunki? Te śmieszne regułki, które prawiłeś miały być warunkami? Nie rozśmieszaj mnie!
-zakił mój ojciec.

-Cóż, najwidoczniej rzeczywiście leiej było iść z tym najpierw do twojego syna – słysząc te słowa, wychyliłem lekko głowę za balustradę.

-Draco o niczym nie wie i lepiej dla Ciebie będzie, jeśli się nie dowie. Ostatnio miewał wahania nastroju. Nie mam nawet pewności, czy w ostateczności stanie po naszej stronie. - wtrącił ojciec


O co w tym chodziło?


-Miałem go na oku, ale... - zaczął drugi głos

-Odnoszę wrażenie, że wiesz o niebo mniej ode mnie. Czy wiesz chociaż kogo mieliśmy zaszczyt gościć ostatnimi czasy? - w tym pytaniu dało się słyszeć perfidną ironię

Tajemnicza osoba nic nie odpowiedziała.

-Hermionę Granger we własnej osobie! Szlamiastą przyjaciółkę Pottera – chwila ciszy – A mój syn nawet jej nie przesłuchał, wyobrażasz sobie?

-Przywołaj go do porządku. - zaradził głos

-Nie wiem, czy jest jakikolwiek sens. Miałem plan wykorzystania Dracona w Dolinie Godryka, ale na tej misji będzie także Narcyza, a nie chcę po raz kolejny przejmować się jej osobą, jeśli osłoni go własnym ciałem.

Miałem całkowity mętlik w głowie. Siedziałem nieruchomo, prawie nie oddychając.
O czym on bredził?
Jaka Dolina Godryka? Wykorzystać mnie?
W jakim celu?

Za dużo pytań, za mało odpowiedzi.

-Co racja to racja. - przytaknął tajemniczy – jednak nie odbiegajmy od tematu. Radzę ci poważnie się zastanowić, mój drogi. I lepiej, żebyś uporał się z tą litością do brudnych twojego synalka – o tych słowach nagle zniknął, a to było conajmniej dziwne, gdyż nie można było się tak standardowo teleportować z Malfoy Manor.

Odsunąłem się od barierki.
Co ojciec knuje?
Co ma z tym współnego Hermiona?
Litość do szlam?
O co w tym, do cholery, chodzi?



Przez całą noc wierciłam się na posłaniu (łóżkiem nie będę tego nazywała). Kiedy Draco mnie odwiedzi? Najgorsze było to, że nie znałam tu prawie nikogo i niczego i nie wiedziałam czago się spodziewać.

Moje rozmyślania przerwało przybycie skrzatki, która niosła w swoich chudych rączkach miskę z jakąś dziwną substancją. Postawiła naczynie przede mną i bez słowa odeszła.To pewnie miał być posiłek. Głód nieco mi już dokuczał, więc odważyłam się spróbować trochę. Podniosłam łyżkę do ust, lecz czując odrzucający zapach ,,potrawy", wolałam jej nie ruszać.

Po chwili usłyszałam stukot butów na korytarzu.
Szczęk rzekręcanego zamka.
W drzwiach pojawił się Blaise Zabini i rzucił tylko krótkie:

-Muszę wyjść. Pewnie ktoś do ciebie dzisiaj przyjdzie, bo w nocyz misji wróciło wielu poszkodowanych.

Nie czekając na moją odpowiedź, wyszedł z pomieszczenia. Czułam się jeszcze bardziej zagubiona niż wcześniej.







Postanowiłem dzisiaj odwiedzić Hermionę. Musiałem mieć jednak jakiś pretekst, więc pomyślałem, że wizyta pod wymówką zgłoszenia uczestnictwa w misji będzie dobra. Nie miałem czasu wymyślać nic innego. Jedna misja nic mi nie zrobi, a wręcz przeciwnie – deklarując swój udział pokażę, że mam chęci uczestniczyć w walkach po stronie zła ( co tak naprawdę nie było prawdą).
Zostawiłem na etażerce kartkę, że wybieram się do twierdzy. Przed wyjściem kazałem jeszcze skrzatom przygotować coś do jedzenia, bo domyślałem się, jak może być karmiona dziewczyna.

Nie wiedziałem jednak, czy moja wizyta jej nie rozzłości. W końcu oddałem ją bez walki. Było mi wstyd przed samym sobą, chociaż wiedziałem, że była Gryfonka już pewnie mi to wybaczyła. Nie wiedziałem w jaki sposób, ale na pewno będę się starał wyciągnąć ją z tamtej dziury.

Narzuciłem pelerynę na ramiona i wyszedłem przed posiadłość, po czym teleportowałem się do Twierdzy. Szedłem długimi, chłodnymi korytarzami, szukając po drodze komnaty, w jakiej Śmierciożercy umieścili Hermionę. Postanowiłem jednak napierw umówić szczegóły związane z misją, a potem odwiedzić Granger.

Zapukałem w drzwi pokoju Blaise'a, lecz nikt mi nie otworzył. Drzwi były zamknięte. Czyżby go nie było? No cóż, najwidoczniej będę musiał sam zgłosić się do akcji w Hogsmeade.

Stanąłem przed wielkimi drzwiami. Pchnąłem je lekko, a moim oczom ukazał się On – Lord Voldemort we własnej osobie, siedzący przy stole i planujący coś z ogromnym skupieniem. Oprócz niego w pomiszczeniu znajdowało się kilku innych popleczników, którzy przeglądali raporty z ostatnich wypraw.

Moje przyjście odwróciło ich uwagę od dokumentów.

-Dracon Malfoy. Witaj, młodzieńcze. - syknął Czarny Pan – Co cię tutaj sprowadza?

Ukłoniłem się nisko, po czym powiedziałem:

-Chciałbym zgłosić swoje uczestnictwo na misji w Hogsmeade.

Lord umiechnął się pod nosem.

-A już się obawiałem, że się wypaliłeś. Zaskoczyłeś mnie.

Nie odpowiedziałem.

-Dobrze więc. Będziesz członkiem szeregowej grupy dowodzonej przez Bellę.

Skinąłem głową, ukłoniłem się ponownie i skierowałem do wyjścia. Nagle usłyszałem jego głos:

-Tylko pamiętaj, Draco. Bez numerów, bo możesz tego gorzko żałować.

Nie odwróciłem się.






Na moje szczęście, jeszcze nikt się ,,u mnie" nie pojawił. Siedziałam przy ścianie i patrzyłam na cały sprzęt, który mi powierzono. A co, jeśli źle zaszyję ranę lub podam niewłaściwy medykament?
No cóż, pozostawało mi tylko biernie czekać na rozwój wydarzeń.

Nie musiałam jednak czekać długo, bo już po chwili usłyszałam skrzypienie podłogi z drugiej strony gabinetu. Ktoś nadchodził. Szybko się podniosłam i stanęłam niemalże na baczność. Ani drgnęłam, chociaż moje serce waliło jak szalone.

Klamka się poruszyła, drzwi ustąpiły, a za nimi pojawił się nikt inny, jak...

-Draco! - wykrzyknęłam i natychmiast podbiegłam do chłopaka, rzucając mu się na szyję.
Przytulił mnie mocno do piersi. Staliśmy w takiej pozycji przez dłuższą chwilę. Chłopak odsunął się pierwszy, chwycił moją twarz w obie ręce i wyszeptał:

-Nie mogłem zasnąć bez ciebie.

W oczach stanęły mi łzy.

-Ja też nie mogłam zasnąć.

Znowu mocno mnie objął.

-Nic ci nie jest? Śmierciożercy są bezwzględni, martwiłem się o ciebie.

-Daję radę. Jeszcze nikogo do mnie do przysłano.

Blondyn spojrzał na miskę z ,,tym czymś", którą rano przyniosła mi skrzatka. Sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej mały pakunek, który powiększył za pomocą zaklęcia. Odpakował go i podał mi.
Był to kawałek kurczaka. Spojrzałam na Malfoy'a z wdzięcznością w oczach, po czym zabrałam się za jedzenie. Były Ślizgon westchnął i usiadł na rogu posłania.

-Wyciągnę cię stąd, Hermiona. Obiecuję. Nie wiem, jak to zrobię, ale wymyślę coś.

Zajęłam miejsce obok niego.

-Wiem, Draco.

Siedzieliśmy przytuleni, żadno z nas się nie odzywało. Ale to wystarczyło.

-Będę musiał już iść – rzekł chłopak po chwili – Gdybym był u Ciebie dłużej niż kilka minut, ktoś mógłby zacząć mnie podejrzewać.

Skinęłam głową.

Draco po raz drugi chwycił moją twarz w dłonie i złożył na mych ustach delikatny pocałunek, po czym bez słowa wyszedł z komnaty.

Wiedziałam, dlaczego musiał już się ulotnić.

Ktoś nadchodził.


I wcale nie był to Blaise Zabini.






__________

Przepraszam za taki beznadziejny rozdział. 

piątek, 21 listopada 2014

Rozdział 20

     Czułam się, jakby całe życie, wszystkie emocje i uczucia, uleciały ze mnie w momencie, gdy Draco opuścił pomieszczenie. Usiadłam na krawędzi  starej kanapy i bezmyślnie patrzyłam przed siebie. To, co teraz było w mojej głowie, można by porównać do niezręczności i zagubienia pierwszorocznego w Hogwarcie.
Ci, których znałam – moje jedyne pocieszenie, osoby, które pozwalały mi naprawdę żyć, musieli mnie opuścić. Nie miałam tego za złe ani Draconowi, ani Narcyzie. Byłam niemalże pewna, że w przeniesieniu mnie maczał palce Lucjusz Malfoy, niezadowolony z faktu trzymania w domu szlamy.
Wbrew pozorom nie czułam strachu. Nie chciałam już nigdy więcej dać nikomu tej chorej satysfakcji z mojego przerażenia. Po prostu siedziałam, jak ta kukła, gapiąc się w jakiś bliżej nieokreślony obraz – bo moje oczy nie odbierały bodźców – były po prostu otwarte.

Nie musiałam czekać długo.

Usłyszałam dźwięk przekręcanego klucza. Nie odwracałam spojrzenia. Jedynym odruchem z mojej strony, było zaciśnięcie pięści.
Ktoś wszedł do pokoju  i stanął nade mną. Zdecydowałam się podnieść głowę. Był to Blaise Zabini – były Ślizgon, którego znałam z Hogwartu i częstych wizyt w Malfoy Manor. Czekałam, aż on pierwszy się odezwie.
-Słuchaj, Granger… - zaczął – Nie mam zamiaru być twoim opiekunem, nic z tych rzeczy. Nie wiem, na co pozwalałaś sobie u Smoka, ale zapewniam cię, że tutaj nie masz co marzyć o takim traktowaniu, więc…
-Wiem. – stwierdziłam sucho.
-Nie przerywaj mi. – ostrzegł – Gdyby na moim miejscu stał inny Śmierciożerca, mogłabyś oberwać. Właśnie przed tym przyszedłem cię ostrzec – wziął krótki wdech i mówił dalej – Pierwsza zasada: Słuchaj się. Nie opieraj się i nie pokazuj swojego gryfońskiego temperamentu. To tylko by ich  podjudzało.
-Mam być na każde skinienie tych…? – nawet nie mogłam znaleźć odpowiedniego określenia, na te śmiercionośne imitacje prawdziwych czarodziei.
-Tak. Myślę, że nie będą mogli za bardzo cię uszkodzić.  Lord zabronił niepotrzebnego ,,marnowania” tych, którzy mogą się na coś przydać.  W końcu nieprędko znajdą sobie kolejnego magomedyka.
Westchnęłam.
-Dlaczego mi to mówisz? – zapytałam – W końcu jesteś jednym z nich, nie musiałbyś mnie przed tym ostrzegać.
Chłopak spojrzał na mnie z taką wściekłością, że aż skuliłam się w duchu.
-Nie. Jestem. Jednym. Z. Nich. – każde słowo wypowiedział wyjątkowo dobitnie – Jasne?
Pokiwałam tylko głową.
-To, że wykonuję ich polecenia – tłumaczył się – To nie znaczy, że sprawia mi przyjemność patrzenie na czyjąś mękę. Nie tylko ty chcesz przeżyć. A za te ostrzeżenia to powinnaś dziękować Malfoy’owi, bo tylko na jego prośbę ci to mówię. Pamiętaj o tym.

Poniekąd, zrobiło mi się naprawdę ciepło na sercu, że Draco poprosił Zabiniego o to, by mnie przestrzegł.
-Posprzątaj ten burdel – powiedział na odchodne i wyszedł.




***




Miałem ochotę wyrywać sobie włosy z głowy. Nie wiedziałem, co się dzieje z Hermioną, jak ją traktują, czy Blaise z nią rozmawiał. Jakież to było strasznie irytujące! A najgorsze, że nie miałem nawet pomysłu, jak ją  stamtąd wyciągnąć. Nie wiedziałem kompletnie, co mam robić.
Na domiar złego, mój ojciec ciągle chodził tam i z powrotem po domu i powtarzał: ,,Jak to dobrze, że pozbyliśmy się tej brudnej szlamy”.
Ileż bym dał, by móc ją po prostu objąć. By nie musieć martwić się o to, co może wymyślić ten pokręcony sadysta Voldemort. Ta bezsilność i bierność mnie po prostu przytłaczała.

Moja matka także źle znosiła nieobecność brunetki. Od czasu powrotu z siedziby Czarnego Pana, nie zamieniliśmy ani słowa. Ale byłem pewny, że myśleliśmy o tym samym.  
Dlaczego ta jedyna osoba, która pozwoliła mi żyć, musiała odejść?
A teraz jeszcze musiałem bać się o drugą – moją matkę. Tak, potwierdziły się moje najgorsze przypuszczenia i ,,Najwyższy Lord”, dowiedziawszy się o jej rychłym powrocie do zdrowia, zaplanował misję z jej udziałem.
Moja matka zazwyczaj była częścią chytrego planu, czymś na zasadzie przynęty. Wiedziałem, że to rozsadza ją od środka, bo prawie za każdym razem musiała udawać serdeczną i miłą, by potem wpaść z hukiem i całym gronem Śmierciożerców. To nie leżało w jej naturze, ale nasz mechanizm działał jak błędne koło – ja wykonywałem zadania, bo bałem się, że skrzywdzą matkę, a ona robiła to samo dla mnie.
Miałem tylko nadzieję, że Hermiona nie będzie musiała być świadkiem przesłuchań lub tortur. To byłoby już ponad jej siły.

Postanowiłem, że za kilka dni wybiorę się do siedziby z jakąś sprawą, bądź z chęcią uczestnictwa w misji . Chciałem po prostu dowiedzieć się, jak czuje się dziewczyna.




***




Wieczorem kolację przyniósł mi jakiś skrzat. Nawet nie udało mi się dowiedzieć, jak ma na imię, gdyż był on tak zlękniony, że na sam dźwięk mojego głosu o mały włos nie dostał zawału.
W sumie, to nawet nie wiem, czy to co dostałam, można w ogóle było nazwać kolacją – czerstwy kawał chleba i woda w blaszanej misce.
Nie miałam najmniejszej ochoty jeść. Przez kilka godzin starałam się doprowadzić  tą ruinę do porządku, jednak niektóre sprzęty były już tak zużyte, że nie było nawet sensu się nad nimi wysilać.

Nagle na moim biurku zmaterializowała się mała kartka. Podeszłam do stołu i rozwinęłam zwitek papieru.

,,NATYCHMIAST do Mojej Komnaty. Skrzatka czeka na Ciebie przed drzwiami”
                                                                                              - B.Z.


Domyśliłam się, iż nadawcą wiadomości jest Blaise Zabini. Na nic nie czekając, wyszłam z pomieszczenia, a moim oczom ukazało się niezwykle brzydkie stworzonko, odziane w podziurawiony worek. Żal aż ścisnął mnie za serce, ale nie odzywałam się do skrzatki. Bałam się, iż mogę ją przestraszyć, tak jak jej poprzednika.
Ta mała istotka prowadziła mnie przez tyle zawiłych korytarzy, że już straciłam rachubę i sama nie byłabym w stanie wrócić do ,,swojej” komnaty (jeżeli komnatą można nazwać mały, ciasny pokoik z kanapą). Po jakiś trzech minutach doprowadziła mnie do obszernych, dębowych drzwi i zapukała w nie cichutko. Kiedy ze środka usłyszałyśmy ,,wejść!”, skrzatka otworzyła przede mną drzwi.

Weszłam nieśmiało do środka. Ciemnoskóry siedział w dużym, zielonym fotelu obok kominka.
-Podejdź, Granger. Nie gryzę – powiedział spokojnym, aczkolwiek pewnym głosem.
Ruszyłam w jego kierunku i stanęłam jakieś dwa metry od fotela.
-Na miłość Merlina, dziewczyno, siadaj! – wskazał ruchem ręki na sofę.
Usiadłam i żeby nie sprawiać wrażenia zlęknionego psa, lekko się rozluźniłam.
-Słuchaj mnie – zaczął niezwykle poważnie- Kiedy parę minut temu wracałem z kolacji, usłyszałem rozmowę Goyle’a i Crabbe’a. Szczerze mówiąc, to mam głęboko w poważaniu, co się z tobą stanie, ale wiem, co obiecałem Smokowi.

Nie mogłam nadal ogarnąć rozumem, co chciał mi przekazać były Ślizgon.
-I co w związku z ich rozmową? – zapytałam.
-Delikatnie mówiąc, ustalali szczegóły dzisiejszej wizyty u ciebie i… - nie dałam mu dokończyć
-Nikogo nie sprowadzałam, słowo! Nie wiem, czemu… - w mgnieniu oka chłopak podniósł się z miejsca, znalazł przy mnie, złapał za włosy i pociągnął moją głowę do tyłu.
-Co ci mówiłem o nie przerywaniu? – wściekał się – Niby taka mądra, a prostej rzeczy zrozumieć nie potrafi. Domyślam się, że sama byś ich nie sprosiła, kretynko. Posłuchaj, co mam ci do powiedzenia.
Kiwnęłam  głową, a Zabini wrócił na swoje poprzednie miejsce.
-Musisz zdawać sobie sprawę z tego, że jesteś tutaj tak naprawdę jedyną kobietą – widząc moje pytające spojrzenie, wyjaśnił – tutejsi nie ruszyliby kobiety innego Śmierciożercy. Zresztą, nie ma ich tu dużo, bo większość woli mieszkać w domach. Bądź świadoma, że jako szlama, której nikt nie broni, stajesz się łatwym łupem dla napaleńców. Znając życie, te dwie kreatury właśnie zastanawiają się, dlaczego nie ma cię w pokoju.

Byłam niemalże pewna, że moje oczy wyglądają, jakby chciały się wydostać z orbit. Nie wiedziałam, jak mam się zachować. Człowiek siedzący naprzeciwko mnie właśnie obwieścił mi, że mogłam być w tej chwili gwałcona przez dwóch niezaspokojonych zboczeńców. Chciało mi się płakać.
-Dziękuję, że mnie przed nimi uratowałeś – powiedziałam z wdzięcznością, a chłopak się zaśmiał.
-To bardziej jest przykład, niż ratunek. Licz się z tym, że to może się powtórzyć, nawet jutro. Nie tylko oni są skłonni do takich rzeczy. Posiedzisz u mnie godzinę, a potem odprowadzę cię do komnaty, żeby sprawdzić, czy już sobie poszli.
-Dziękuję – powtórzyłam.
-Czy ty musisz być taka denerwująca? – zapytał z sarkazmem . Podniosłam brwi do góry w geście zdziwienia – Ciągle przepraszasz, dziękujesz, tłumaczysz się. Czyżby ,,Malfoy-obrońca-szlam” nauczył cię kultury? – zakpił.
Nie odpowiedziałam mu, bo wiedziałam, że i tak nic nie wskóram. Mimo swojej pomocy, Zabini nadal pozostawał arystokratą, dla którego największą wartością była czystość krwi.

Po chwili były Ślizgon wstał z fotela i udał się w kierunku biurka. Wyciągnął z szuflady jakieś dokumenty i wrócił na fotel, po czym zaczął je przeglądać. Zorientowawszy się, że ciągle obserwuję jego poczynania, rzekł:
-Możesz sobie poczytać jakąś książkę.
Nie musiał mi dwa razy powtarzać. Podeszłam do wielkiego regału i omiotłam wzrokiem wszystkie książki. Zdecydowałam się na czerwony tom z zamazanym tytułem – chciałam zobaczyć, cóż to jest za lektura.
Książka znajdowała się jednak na najwyższej półce, a ja byłam stosunkowo niską kobietą. Stanęłam na palcach i sięgnęłam po swój cel, lecz przy okazji strąciłam sąsiednią księgę. Spojrzałam na Zabiniego, który tylko pokręcił głową zirytowany.
-Uważaj na to, do cholery! Te książki są warte fortunę!

Nie chcąc mu więcej przeszkadzać, usiadłam na sofie. Lecz w tym samym momencie, gdy zaczęłam lekturę, moich uszu doszedł głos chłopaka.
-Granger, zasłoń okna, bo nie chcę być obiektem plotek.
Z jednej strony rozumiałam go, gdyż na jego okna miały widok niemalże wszystkie pokoje, znajdujące się po tej stronie zamku. Nie byłam jednak jego służącą!
-Może chociaż jakieś magiczne słowo? – zapytałam sarkastycznie, na co Zabini spojrzał na mnie spod byka.
-Avada kedavra, kurwa, zasłaniaj te okna! – rozkazał.
Oburzyłam się.
-Nie jestem twoją służącą! – stwierdziłam buntowniczo.
-I nadal jesteś żywa, póki co, a to tylko i wyłącznie moja zasługa, więc rób grzecznie, o co cię proszę, Granger, bo nie mam takiej cierpliwości jak Draco.

Zrezygnowana wykonałam jego polecenie. Kiedy już chciałam usiąść, znowu odezwał się były Ślizgon:
-Skoro już jesteś na nogach, to nalej mi ognistej. Stoi na regale. – Nie wiem, czy rozkazywanie mi, sprawiało mu przyjemność, ale na pewno miał satysfakcję, że wykonuję jego nakazy. Nie mogłam jednak unosić się honorem, bo mogłabym właśnie cierpieć męczarnie, gdyby nie on.
Posłusznie podeszłam do regału i nalałam trunku do szklanki, po czym skierowałam swoje kroki w stronę  fotela. Niestety, mój brak koordynacji ruchowej i niezdarność sprawiły, że potknęłam się o róg dywanu i cała zawartość  naczynia wylała się na chłopaka.

Gdyby spojrzenia mogły zabijać, już leżałabym martwa.
Nawet nie zauważyłam, kiedy brunet wstał z miejsca i przycisnął mnie do ściany.
-Czy musisz być taka nieporadna? – zapytał ze złością
-Nie chciałam – wyszeptałam cicho. Szkolny śmieszek, który zwykle wszystkich bawił, właśnie wywoływał we mnie przerażenie.
-Jeszcze chwila, a  sam nie wytrzymam i cię wezmę, nie zważając na nic – powiedział ostrzegawczo i jakby na potwierdzenie swych słów złapał mnie obcesowo za pośladek.
W gardle stanęła mi gula, nie mogłam wykonać żadnego ruchu.
-Ciesz się, że jestem zbyt lojalny Smokowi, by cię gwałcić, szlamo. – stwierdził sucho i rozluźnił uścisk – Chyba już czas, bym cię odprowadził.


***


Wieczorem dostałem list od Blaise’a. Sam go prosiłem o to, by przedstawił mi relację z dzisiejszego dnia. Oprócz lawiny przekleństw skierowanych w stronę ,,tej małej, brudnej, niezdarnej szlamy” , była tam Take informacja, iż Czarny Pan zbiera grupę do kolejnej misji w Hogsmeade – podobno ostatnio widziano tam kogoś podejrzanego.
Z moimi ,,w miarę uspokojonymi” myślami położyłem się spać – tym razem bez dziewczyny u boku.



***


Zabini powiedział, że napisze list do Malfoy’a. Kiedy zapytałam go, czy mógłby mu coś przekazać, odpowiedział, że niedługo sama będę mogła porozmawiać z Draco, więc nie będzie robił za żadnego pośrednika. Nie wykłócałam się z nim – najważniejsze, że w najbliższym czasie spotkam się z blondynem.

Z moimi ,,w miarę uspokojonymi” myślami, położyłam się spać – tym razem bez chłopaka u boku.


_____________

Hej, to znowu ja. 
Uf, to już 20 rozdział? Może czas na małe podsumowanie?
Ponad 40 obserwatorów, ponad 50 000 wyświetleń. DZIĘKUJĘ! 
Nie zmuszam nikogo do komentowania, ale zawsze miło zostawić po sobie jakiś ślad :)
Przepraszam za długie nieobecności, ale naprawdę staram się jak mogę, a i tak nie zawsze idzie zagospodarować czas. 
Pozdrawiam serdecznie.

Nadya.

sobota, 20 września 2014

Rozdział 19

Coś chłodnego przy ustach.

Twardy materiał.

Co to za faktura?

Chyba szkło.

Nagle moja głowa podniosła się do góry.

Pieczenie w gardle.

Ból głowy, okropny i nie do zniesienia.

Powinnam otworzyć oczy, ale powieki są zbyt ciężkie.

Nie dam rady.



***


Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Czułam tylko ten otępiający ból, nic więcej. Skąd on się wziął? Mimo usilnych starań, nie mogłam sobie tego przypomnieć. Musiałam więc zebrać całą swoją siłę, by w końcu odważyć się otworzyć oczy.

Obraz był nieco zamazany, a wszystkie głosy przygłuszone. Ktoś się nade mną pochylał. Duże oczy – to pewnie jakiś skrzat, lecz nie mogłam ocenić który.
-Obudziła się – doszedł mnie głos z końca pokoju. Po chwili ta osoba była już przy mnie i sprawdzała dłonią temperaturę. Otworzyłam oczy nieco szerzej.
-Hermiona? Słyszysz mnie? – to była kobieta. Narcyza.
Mrugnęłam kilka razy i pokiwałam twierdząco głową.
Odetchnęła z ulgą.
Spróbowałam podnieść się do pozycji siedzącej, lecz tą próbę uniemożliwiły mi czyjeś ręce, popychające mnie z powrotem.
-Odpoczywaj – spojrzałam na osobę, siedzącą po mojej lewej. Draco.
-Jak…? – szepnęłam cicho. Nie wiedziałam, jak powinnam dokończyć to pytanie.
Chłopak spojrzał na mnie ze współczuciem i chwycił moją dłoń  tak delikatnie, jakby była ona czymś bardzo kruchym i łamliwym.
-To moja wina, znowu. – powiedział – Powinienem coś mu powiedzieć, sprzeciwić się. Kolejny raz cię zawiodłem, Hermiono. Nie ma słów, którymi mógłbym opisać to, co teraz dzieje się w mojej głowie. Nie ma słów, którymi mógłbym cię przeprosić.
Słuchałam jego wywodu lekko zdezorientowana.
-O co ci chodzi? Jaka wina? Co się stało?
Westchnął i ukrył twarz w dłoniach.
Spojrzałam na Narcyzę. Jej mina nie wyrażała żadnych emocji.
Zaczęłam szukać w głowie odpowiedzi na nurtujące mnie pytania.
Zaraz, zaraz.

Krzyki na dole, rana Malfoy’a, opatrunki…
Wszystko powoli zaczynało składać się w logiczną całość.
Wściekły Lucjusz. To był on!
-Dlaczego uważasz, że to twoja wina? – zwróciłam się do blondyna.  Podniósł wzrok.
-A nie? – stwierdził sarkastycznie – Jestem skończonym idiotą, że nie kazałem ci wtedy gdzieś wybiec. W końcu było tyle wyjść z tej sytuacji… - nie pozwoliłam mu dokończyć zdania.
-Przecież nie miałeś na to wpływu! –podniosłam trochę głos, lecz nadal mówiłam cicho i ochryple.
Nie odpowiedział.
Do moich uszu nagle doszedł spokojny i opanowany głos kobiety.
-Draco, myślę, że Hermiona ma rację.
Spojrzał na nią nieodgadnionym wzrokiem.
-Czy mogłabyś nas zostawić samych na chwilę?
Kiwnęła głową i wyszła.


***


Nie wiedziałem dokładnie, co chciałem powiedzieć byłej Gryfonce. Bo co powinienem jej tak właściwie powiedzieć? ,,Sorry, bywa” albo ,,Ach, jak mi przykro”? Czułem się jak ostatni śmieć. Za pierwszym razem obiecałem sobie, że nie dopuszczę do tego, by znowu stała jej się krzywda. A tu co? Przychodzi mój ojciec i robi to co chce, nie przejmując się niczym i nikim.
-Hermiona…- zacząłem- Ja wiem, że ty i tak uważasz inaczej, ale to jest moja wina. Powinienem był to wcześniej przewidzieć. Kiedy… - nie dała mi dokończyć zdania.
-Draco, przestań wygadywać te bzdury, do ciężkiej cholery! Myślisz, że jestem rozhisteryzowaną panienką, która bez ciebie nic nie pocznie? Ja też mogłam to przewidzieć, a przez twoje narzekanie nie cofniemy czasu. – oznajmiła, patrząc mi prosto w oczy.
Poczułem się jeszcze bardziej skołowany, niż poprzednio. Jej gryfoński charakter dawał się we znaki.
-Jak się czujesz? – zapytałem tylko
Dziewczyna rozluźniła się nieco.
-Bywało gorzej – stwierdziła hardo, po czym dodała – Tylko okropnie boli mnie głowa.
Westchnąłem.
-Niedługo znowu podam ci eliksir.
Brązowowłosa spięła się trochę.
-A co z eliksirami dla…? – celowo nie dokończyła.
-Skoro zostawiłaś wszystkie potrzebne rzeczy na blacie, to pozwoliłem sobie go dokończyć. Teraz tylko trzeba poczekać, aż wystygnie.
Odetchnęła z ulgą.
-A kiedy mamy je dostarczyć? – zapytała niepewnie.
-Pojutrze.
-Dwa dni… - szepnęła.
Pokiwałem powoli głową.
-Do tego czasu powinnaś stanąć na nogach. – spojrzała na mnie nieodgadnionym wzrokiem, po czym lekko się uśmiechnęła, a jej usta wypowiedziały bezgłośne ,,dziękuję”.



***



Draco dosłownie cały swój czas spędzał przy mnie. Czasem dołączyła do niego Narcyza, z którą dyskutowałam  na różne tematy. Mimo wszystko wiedziałam, że robią to dlatego, by odciągnąć zarówno swoje, jak i moje myśli od zbliżającego się spotkania z Voldemortem.
A ja nie bałam się o siebie. Bałam się o nich – a najbardziej o biedną Narcyzę, która dopiero co wyzdrowiała, a zapowiadało się na to, że zostanie jej przydzielona kolejna misja. Bo w jakim innym celu Lord kazałby jej tam być?
Kolejną rzeczą, której się obawiałam, była konfrontacja z Neville’em. Oczywiście, że strasznie mi go brakowało, ale nie wiedziałam, w jakim stanie jest mój przyjaciel. Bałam się jakiejkolwiek wiadomości o nim, bo nie chciałam usłyszeć, że ponownie ukarano go w brutalny sposób.
Aby nie rozmyślać nad ponurymi scenariuszami, pogrążałam się w rozmowie. Narcyza opowiedziała mi o początkach swego małżeństwa, o dzieciństwie swojego jedynego syna, o tym jak ciężko było jej na początku zaakceptować swoją sytuację. Dowiedziałam się też, jakie są jej ulubione kwiaty, co robi w wolnym czasie, jak dba o włosy oraz jak najbardziej lubi się ubierać. Typowe damskie pogaduchy.

Jednak nic nie było w stanie zatrzymać czasu. Jeden dzień minął bardzo szybko, a już kolejnego musieliśmy stawić się w kwaterze Śmierciożerców. Dopiero teraz zaczęłam zastanawiać się nad tym, czego mogą ode mnie chcieć. Po co im szlama? Może nie mieli się na kim wyżyć? Może miałam już tam zostać? Może przydzielą mi kolejne zadanie do wykonania?
Nie chciałam nawet o nich myśleć, a musiałam stanąć z nimi niemalże twarzą w twarz.

No i do tego wszystkiego jeszcze ten pieprzony Lucjusz Malfoy. Jak ja go nienawidziłam! Na szczęście, od czasu pamiętnego incydentu, udawało mi się go unikać. Miałam nadzieję, że nie wpadnie mu do głowy jakiś idiotyczny pomysł wyżywania się na mnie wśród tych wszystkich czarnych charakterach.



***


Wiedziałem, że ten dzień nadejdzie, lecz miałem nadzieję, że nie stanie się to tak szybko. No cóż, nadzieja matką głupich.
Kiedy zszedłem na dół, Hermiona już tam czekała, a obok niej stały dwa skrzaty trzymające skrzynkę pełną fiolek z eliksirem. Zaraz potem dołączyła do nas moja matka, a mój ojciec zadeklarował, że przybędzie tam sam. Nie protestowałem.

Patrzyłem na przestraszoną dziewczynę, błagając Merlina o to, by nic się jej nie stało. Po tych wszystkich krzywdach czułem okropne poczucie odpowiedzialności za nią.
Nie mogliśmy jednak zwlekać. Wyprowadziłem towarzyszące mi kobiety z posiadłości, po czym teleportowaliśmy się do Kwatery.
Widziałem, jak odcień twarzy brązowowłosej zmienił się z rumianego na trupio blady. I wcale jej się nie dziwiłem. Budynek robił wrażenie. Moja matka też się spięła. Nienawidziła tego miejsca z całego serca.

Ruszyliśmy w kierunku wejścia. Przy wrotach stało dwóch sługusów Lorda. Nie znałem nawet ich nazwisk. Przyszedł czas na haniebne ukazanie Mrocznego Znaku – inaczej nie wpuszczono by mnie do Siedziby. Przywitaliśmy się skinieniem głowy, po czym wraz z moją matką i Hermioną weszliśmy do środka.



***


Czułam, jak drżą mi ręce. Idąc korytarzem widziałam te wszystkie kpiące uśmieszki, słyszałam obelgi kierowane w moją stronę.  Nie patrzyłam jednak nikomu w oczy – te zdradzieckie psy nie były tego warte. Szczycili się tym, że wymordowali całe rodziny, nawet najmniejsze dzieci. Co to za chwała pokonać kogoś słabszego? A pomyśleć, że gdyby walka Harry’ego z Voldemortem była wyrównana, te bydlaki nie byłyby teraz takie zadowolone.
Po kilkuminutowej wędrówce przez niekończące się korytarze zatrzymaliśmy się w końcu przed ogromnymi dębowymi drzwiami.  Draco spojrzał na mnie pokrzepiająco, po czym popchnął ciężkie wrota.

Moim oczom ukazała się wielka sala, zbudowana zapewne na wzór tej z Hogwartu. Jedyną rzeczą różniącą ją od tego wyjątkowego miejsca, był panujący tu nastrój – czuć było wiszący w powietrzu strach.

Zaczęłam nieśmiało rozglądać się dookoła. Na ścianach wisiały portrety znanych Czarnoksiężników. Naprzeciwko wejścia wisiał gigantyczny obraz przedstawiający  Salazara Slytherina. W pomiszczeniu panował półmrok, rozjaśniany jedynie nikłym blaskiem kilku  świec, ,,wiszących” w powietrzu.  Po obu stronach Sali,  przy ścianach stali Śmierciożercy. Zapewne oczekiwali swego Pana, bo żaden z nich się nie odzywał, nie słychać było rozmów.

Kiedy drzwi za nami się zamknęły, wszyscy nagle się ukłonili. Spojrzałam zdziwiona na Narcyzę i Dracona, którzy właśnie robili to samo, co reszta. Odwróciłam się i zrozumiałam zachowanie zgromadzonych. Chwilę po nas musiał tutaj wejść Voldemort, gdyż właśnie stał na środku pomieszczenia. Ja natomiast nie miałam zamiaru kłaniać się temu nic niewartemu śmieciowi.
-Czy nikt cię nie nauczył porządku, szlamo? – syknął nagle Riddle, po czym klasnął w dłonie. Przed nim zaczął materializować się spory stół z dużą ilością krzeseł.

Nie odpowiedziałam na jego pytanie. Nawet na moment nie odwróciłam od niego wzroku.
Nagle poczułam, jak moje plecy mimowolnie zginają się do przodu, a moje ciało wykonuje coś na kształt krzywego ukłonu. Wiedziałam, że to pewnie Draco mną tak pokierował, gdyż nie chciał po raz kolejny mieć jakiegoś niedopilnowania na sumieniu.
-Och, jakże mógłbym zapomnieć! Dziękuję za arsenał eliksiru , panno Granger.– powiedział ironicznie Voldemort, klaskając w dłonie – Jak się czujesz w domu Malfoy’ów?
Nie wiedziałam, co powinnam zrobić. Zmieszana, stałam w miejscu i tylko patrzyłam na mojego rozmówcę. A on na mnie.

-No opowiadaj! W końcu tutaj sami swoi! – wyrysował ręką niewidzialne półkole i zaśmiał się. Słychać było też chichot jego podwładnych.
-Nie narzekam – odpowiedziałam hardo.
Słyszałam, jak Draco powoli wciąga powietrze.
-Widzę, że nie jesteś dzisiaj zbytnio rozmowna. – stwierdził Czarny Pan, po czym znowu przybrał, tak dla siebie charakterystyczny, kpiący uśmieszek – Cóż, będziesz miała jeszcze czas sobie z nami podyskutować.

Przestraszyłam się. Mój umysł nawoływał do wycofania się, ale stałam jak wryta w ziemię.
Patrzyłam na niego co najmniej zdziwiona.
-Możesz to potraktować jako przywitanie. –stwierdził po chwili ciszy Riddle – Bo na inne raczej nie radzę liczyć.
-Co? – zapytałam głupio.
Pokręcił głową, jakby tłumaczył coś uporczywie dziecku, które nie potrafiło niczego zrozumieć.
-Chyba nie oczekiwałaś, że zostaniesz w Malfoy Manor do końca życia? Skoro już trafił nam się chociaż jeden magomedyk, to wszyscy winni z tego skorzystać, nie tylko Narcyza która z resztą wygląda już na całkiem zdrową. – te słowa brzmiały dla mnie jak wyrok śmierci.

Gdzie chcieli mnie przenieść?
Merlinie, to Śmierciożercy…
Nie chcę! Dlaczego ja?!

Moje krótkie rozważania przerwał ponownie JEGO głos.
-Od dzisiaj zostaniesz u nas, żebym miał cię pod ręką. A teraz pan Malfoy zaprowadzi cię do twojego nowego miejsca pracy – rozkazał już ostrzejszym tonem.
Poczułam, jak Draco łapie mnie mocno za ramię i – udając, że mnie pospiesza – wyprowadza z Sali. Kiedy znaleźliśmy się w dosyć bezpiecznej odległości od ponurego pomieszczenia, po raz pierwszy odważyłam się spojrzeć blondynowi w oczy. On też na mnie patrzył. W oczach miał zarówno smutek, jak i strach.
-Co teraz będzie? – zapytałam chłopaka.
-Nie wiem – odpowiedział cicho, po czym otworzył wielkie drzwi i przepuścił mnie, bym weszła do środka.

Pomieszczenie wyglądało, jak dawno nieużywana pracownia. Ściany były szare, cały sprzęt okurzony, a w roku stała mała, brudna kanapa, która zapewne miała stać się moim nowym posłaniem. Były Ślizgon zamknął drzwi i podszedł do mnie szybkim krokiem.
-Oni myślą, że teraz będę pytał cię o to, co podawać matce, więc mamy jakieś pięć minut do zakończenia pierwszego etapu narady.
Westchnęłam, a w moich oczach zaszkliły się łzy. Malfoy, widząc to, przytulił mnie do siebie.
-Będziesz tu przychodził? – zapytałam, pełna obaw. Nagle cała moja nadzieja na lepsze jutro ze mnie uleciała.
Przycisnął mnie jeszcze mocniej.
-Oczywiście, że tak! I zrobię wszystko, żeby cię stąd zabrać, Hermiono – odparł.


Chciało mi się płakać.

Wiedziałam, że on musi już iść, bo zaczął się ode mnie delikatnie odsuwać. Postanowiłam choć na chwilę zachować go jeszcze przy sobie. Wspięłam się na palcach i sięgnęłam jego ust. Oddał mój pocałunek, w który włożyłam całą swoją rozpacz.

Puścił moją rękę.

Jemu też pękało serce, ale nie mógł ze mną zostać.

Rozumiałam to.

Odwrócił się.

Wyszedł.


A ja zostałam sama w miejscu, w którym najbardziej na świecie nie chciałam się nigdy znaleźć. 








***

Jestem po 2 miesiącach. Przepraszam za rozczarowanie, jeżeli takowe komuś sprawiłam. Ja także jestem sobą rozczarowana.


Trzymajcie kciuki, za tydzień mistrzostwa Polski!

poniedziałek, 28 lipca 2014

Rozdział 18

Tym razem ogłoszenia na początku ~ 
Chciałabym zadedykować ten rozdział Faceless oraz La Tua Cantante :)
Dzięki Face postanowiłam dodać rozdział wcześniej, więc się spięłam... i jest! Co prawda dupy nie urywa, ale się starałam. La Tua Cantante - Tobie dziękuję za szczerze komentarze pod każdym postem :) Naprawdę miło jest usłyszeć słowa uznania, a szczególnie od autorki tak świetnego bloga jak ten:

http://dramione-badz-moja-nadzieja.blogspot.com/

Miłego czytania! (mam nadzieję, że takie będzie)




Leżałam na łóżku, czytając po raz kolejny ,,Fakty i mity o skrzatach domowych”, lecz nie mogłam się skupić na lekturze. Po głowie cały czas chodziła mi rozmowa z moim synem.
Przyznam szczerze, że kiedy pojawiła się w naszej posiadłości, nie miałam najmniejszej ochoty mieć z nią do czynienia. Działała mi na nerwy po prostu tym, że tu była. Co tak diametralnie i nagle zmieniło mój punkt widzenia? Otóż odpowiedź jest bardzo prosta, przynajmniej dla każdej matki:

Mój syn.

Draco.

Dokładnie tak. Nie interesował  mnie mój stan zdrowia. Miałam w nosie, czy uda mi się wyzdrowieć, czy będę kolejną ofiarą rządów Czarnego Pana. Jednak kiedy zobaczyłam, jak mój syn się stara, jak próbuje przekonać mnie do zmiany decyzji, bym tylko mogła wrócić do siebie, nie potrafiłam być krnąbrna i dalej upierać się przy swoim.

Czy czułam odrazę na widok szlam?

Nie.

Skąd więc moje uprzedzenia do Hermiony?

W końcu jestem żoną jednego z najważniejszych Śmierciożerców, prawda? Sama także jestem Śmierciożerczynią – a to, czy stałam się nią dobrowolnie, czy z przymusu, nie miało dl nikogo najmniejszego znaczenia.
Jakby to wyglądało, gdyby Narcyza Malfoy popierała zdrajców krwi? No właśnie. Nie chcę sobie nawet wyobrażać, do czego skłonny byłby mój mąż, dowiedziawszy się o czymś takim. Wolałam siedzieć cicho, a od czasu do czasu ponarzekać na całą populację brudnej krwi, niż za każde słowo poparcia wyżej wspomnianych obrywać Cruciatusem bądź innym zaklęciem.


Na samym początku – zgodnie z moimi postanowieniami- byłam w stosunku do Hermiony zupełnie obojętna. Chciałam, by po prostu wypełniała swoją powinność, jaką było przywrócenie mnie do stanu zdrowia. Brałam wszystkie eliksiry, które mi podawała. Najlepsza w najgorszym była mimo wszystko nadzieja w oczach Dracona. Wiedziałam, że darzył mnie uczuciem o wiele silniejszym od tego, którym darzył Lucjusza. Ojciec był dla niego przykładem do naśladowania, czy Draco tego chciał, czy nie. Musiał wykonywać jego polecenia, zgadzać się na wszystko. Żałowałam tego, iż pozwoliłam mu tak tyranizować mojego syna. Żałowałam tego, iż sama do tego dopuściłam, nie przeciwstawiając się mu, kiedy na każde przewinienie, pomyłkę czy złą ocenę, reagował krzykiem i przemocą.


Mój mąż przyzwyczaił syna do takiego życia. Jeżeli nie wykonasz zadania, czeka cię kara. W wieku około czternastu lat Draco był tak zapatrzony w Lucjusza, że z uśmiechem na twarzy starał się mu przypodobać. Zainteresował się wtedy Czarną Magią, od której usilnie starałam się go odciągnąć, chociaż sama musiałam ją uprawiać. Zaczął także zauważać różnicę między mugolakami a czarodziejami czystej krwi. Pragnął uważać się za lepszego w każdej dziedzinie.

Co go zmieniło?

Być może moje prośby i błagania, by się opamiętał, co na pewno nie spodobałoby się mojemu mężowi, gdyby tylko się dowiedział, co chciałam wpoić Draconowi.  Może zaczął zastanawiać się nad swoim postępowaniem, kiedy otrzymał zadanie od Czarnego Pana? Zobaczył, że mord na niewinnym człowieku nie jest taki prosty. Nie był gotowy zabijać, nie chciał tego robić, nie mógł sobie z tym poradzić. Byłam wdzięczna Snape’owi za to, że go w tym  wyręczył.

Trochę czasu musiało minąć, bym i ja zrozumiała, że kiedy mego męża nie ma w pobliżu, nie muszę się obawiać. Hermiona często starała się mnie rozweselić, próbowała rozmawiać. W końcu jej próby powiodły się i szybko okazało się, że znalazłyśmy wspólny język. W jej towarzystwie czułam się swobodnie. Spostrzegłam, że i mój syn dobrze się z nią dogadywał, co mimowolnie mnie cieszyło. Była szlamą, ale nie mogłam już czuć do niej niechęci – była zbyt miła i serdeczna.

Coraz częściej myślałam o niej, jak o potencjalnej kandydatce na żonę mojego syna. Była po prostu ucieleśnieniem moich marzeń o synowej. Widziałam, że młodzi mają się ku sobie – takie rzeczy mi nie umykają.  Jedynym problemem (oczywiście nie dla mnie, lecz dla mojego męża) był status krwi dziewczyny.
Nie mogłam znaleźć wyjścia z tej sytuacji. Ale czy należało to do moich obowiązków? Nie wiem. Na razie należało cieszyć się szczęściem własnego dziecka.




***




Wyszedłem z sypialni trzaskając drzwiami.
-Zabini, brachu, naprawdę cię lubię, ale jeszcze  jeden taki numer, a skończysz bez przednich zębów.
Czarnoskóry przewrócił oczami.

-Mam zadanie od Czarnego Pana. – oświadczył.
Popatrzyłem na niego zdziwiony, nie rozumiejąc, co ja mógłbym mieć wspólnego z jego zadaniem.
-No i?-  zapytałem.
Westchnął.
-Nie masz dostarczyć tych eliksirów sam. – powiedział, a ja nadal nic nie rozumiałem.
-Mam być z Granger? O tym akurat… - nie pozwolił dokończyć mi zdania
-I z rodzicami.

Przestraszyłem się.
-On chyba zwariował! – wściekłem się – Przecież moja matka dopiero co wyzdrowiała! Nie może jej przydzielić kolejnej misji!
-Nie mam pewności, czy chodzi akurat o misję. Po prostu kazał im tam być.
Przeczesałem ręką włosy.
-Ojciec już pewnie wie, wróci wcześniej z misji. – powiedziałem bardziej do siebie, niż do niego.
-Też tak myślę. – stwierdził krótko – Ja muszę już lecieć, stary. Trzymaj się.
Klepnąłem go tylko w plecy i wróciłem do pokoju.




***




Usiadł na łóżku, nie patrząc na mnie. Wyglądał na zmartwionego.
Czyżby znowu jakieś złe wieści?
Przysunęłam się do niego, po czym usiadłam tuż za jego plecami. Objęłam go w pasie. Czułam, że jest spięty.

-Co się stało? – zapytałam cicho.
Westchnął i odwrócił się, tym samym zmuszając mnie, bym się położyła. Ułożył się koło mnie.
-Myślę, że Czarny Pan ma zamiar przydzielić mojej matce kolejne zadanie.
Spojrzałam na niego zdziwiona.
-Co? Tak szybko? Przecież ledwo co odzyskała siły!
-Jego to nie interesuje! Ma wszystkich i wszystko gdzieś, on tylko wydaje rozkazy! Nie wiesz, jaki on jest?! – zdenerwował się chłopak.

Nie chciałam zaczynać ostrej wymiany zdań, więc tylko pogłaskałam go po policzku.
-Draco, nie denerwuj się. Może wcale tak nie będzie? Nerwami nic nie zmienisz.- starałam się go uspokoić.
Widziałam, że chciał już coś powiedzieć, ale się powstrzymał. Spojrzał na mnie krótko, po czym wpił się niespodziewanie w moje wargi, przewracając mnie na plecy. Objęłam jego twarz dłońmi, a on ułożył swoje ręce po obu stronach mojej głowy. Co jakiś czas szeptałam jego imię i wydawało mi się, że on robił to samo, chociaż nie byłam w stanie racjonalnie tego ocenić. Podczas pocałunków zawsze szumiało mi w głowie i traciłam wszystkie zmysły. Zaczęłam błądzić dłońmi po jego torsie, by po chwili zabrać się do rozpinania guzików jego białej koszuli. Szybko pozbyliśmy się tej części odzienia, która od razu wylądowała na podłodze. Po niej znalazła się tam także moja szata, w której chodziłam na co dzień. Kiedy jednak chciałam rozpiąć pasek spodni blondyna, ten przytrzymał moje ręce.
Spojrzałam na niego zdziwiona.

-Hermiona, to chyba nie jest moment na… - celowo nie dokończył, zrozumiałam go.
Opamiętałam się.
-Masz rację. – wybełkotałam, czerwieniąc się jak piwonia. Było mi bardzo wstyd, że dałam się ponieść emocjom i wyszłam na popędliwą. Odwróciłam się od byłego Ślizgona, by ten nie widział mojego zażenowania.

Przez chwilę wsłuchiwaliśmy się w nasze oddechy, powoli powracające do normalnego rytmu. Ciszę przerwał głos leżącego obok mnie chłopaka:
-Jesteś zła? – zapytał, a ja gwałtownie się obróciłam – Dlaczego tak uważasz?
Zmieszał się.
-No wiesz, nic nie mówisz… Pomyślałem, że może  Ty… - urwał w połowie zdania. W tym momencie byłam niemalże w stu procentach pewna, że moja twarz Przybrała barwę głębokiej czerwieni. Poczułam się bardziej skrępowana, niż przed chwilą.

-Nie jestem zła, po prostu… Głupio się czuję, że tak…  myślałam, że Ty jesteś na mnie… - ja też ucięłam moją wypowiedź. Wiedziałam, że domyślił się, o co mi chodzi.
Zaśmiał się. Nic nie mówiłam.
-Ach, Hermiono, jesteś naprawdę niemożliwa! – powiedział, głaszcząc mnie po policzku – Ja też bym chciał. Nie wiesz nawet, co czułem, kiedy ten półgłówek nam przerwał za pierwszym razem. Wyszedłem do niego z ogromną chęcią mordu, że mnie od ciebie odciąga! – oświadczył – Po prostu teraz nie jestem w stanie z tobą… - to słowo chyba go krępowało – kiedy nie wiem, co będzie z moją matką.
Zrozumiałam go.
-Nie musisz mi się tłumaczyć, Draco. – odrzekłam cicho, po czym złożyłam na jego ustach krótki pocałunek – Idę się kąpać – dodałam po chwili.




***




Rzeczywiście, zrobiło się późno. Nawet nie zauważyłem, kiedy zleciał ten cały dzień. Leżałem na łóżku, chcąc odgonić od siebie złe myśli. Ciągle zastanawiałem się, jakie Czarny Pan ma zamiary wobec mojej matki. Ojcem się nie przejmowałem, bo sam się pisał na coś takiego, więc powinien odczuć skutki swojej haniebnej decyzji.
Nagle z łazienki wyszła była Gryfonka w samej koszuli nocnej. Położyła się na łóżku i szczelnie okryła kołdrą. Stwierdziłem, że i mnie przydałby się zimny prysznic.
Kiedy wróciłem do sypialni, Hermiona już spała. Nie chciałem jej budzić, więc cicho wśliznąłem się do łóżka i jednym machnięciem różdżki zgasiłem światło w pokoju.

-Kurwa mać! – dało się słyszeć przekleństwo dochodzące z dołu. Natychmiast zerwałem się z łóżka. Jak to możliwe, że ojciec wrócił już dzisiaj? Czyżby tak mu się spieszyło do odwiedzin u Lorda?
Spojrzałem na słodko śpiącą, niczemu winną Hermionę. Miałem nadzieję, że nie będzie miała okazji do konfrontacji z moim ojcem. Musiałem jednak na pewien czas znowu zacząć udawać, że nic dla mnie nie znaczy. A raczej musieliśmy – bo przecież siedzieliśmy w tym we dwoje. Miałem nadzieję, że Hermiona nie będzie miała mi tego za złe.
-Hermiona! Obudź się! – szeptałem, lekko szturchając dziewczynę.
Słyszałem, jak ojciec wyżywa się na jakimś skrzacie domowym. Byłem pewien, że niedługo zajdzie także na górę.

-Co się stało? – zapytała zaspana dziewczyna, przeciągając się.
-Mój ojciec jest w domu – odpowiedziałem martwym głosem, a ona gwałtownie podniosła się z miejsca.  Wiedziała, co będzie musiała robić.
-Zejdę na dół do… - , a jest przerwałem jej.
-Nie możesz. On tam jest. –oświadczyłem, by po chwili zobaczyć panikę w oczach brązowowłosej.
-Więc co mam zrobić? – zapytała drżącym głosem.
-Skoro jest na dole, nie możesz wyjść z pokoju, bo to usłyszy, a wydaje się być zirytowany (zirytowanie było tutaj okropnym niedopowiedzeniem).

Hermiona nadal patrzyła na mnie zlękniona. Dobrze pamiętała, co stało się, kiedy mój ojciec poprzednim razem zobaczył ją w mojej sypialni.
-Szybko przebierz się w szatę, a koszulę schowaj pod moimi ubraniami w łazience.
Wykonała moje polecenie w ciągu zaledwie kilkunastu sekund. Szybko zaścieliłem łóżko i przebrałem się za pomocą zaklęcia. Słyszałem już kroki mojego ojca. Usiadłem w fotelu i kierując różdżkę w stronę mojej lewej nogi, wyszeptałem zaklęcie. Poczułem ostre ukłucie i już po chwili moje spodnie zaczęły pokrywać się krwią.

-Opatrzysz mnie – szepnąłem do Hermiony.
I wtedy do pokoju wszedł mój ojciec. Widziałem jego niezadowoloną minę i w duchu prosiłem Merlina, by nie zrobił krzywdy dziewczynie.
-Co tu robisz, szlamo? Nie zapamiętałaś poprzedniej lekcji?  - zapytał drwiąco. Była Gryfonka skuliła się w sobie. Postanowiłem odpowiedzieć za nią.
-Kazałem jej przyjść i mnie opatrzyć – orzekłem obojętnym głosem.
Ojciec prychnął kpiąco.

-Ciebie? A cóż to się… - przerwał, gdy zobaczył, że cała moja lewa nogawka jest czerwona od krwi. Wyjął z kieszeni sztylet i podszedł do mnie. Nawet nie drgnąłem. Posłałem Hermionie ostrzegawcze spojrzenie, by do mnie nie podchodziła. Mężczyzna jednym ruchem rozciął nogawkę od góry do dołu, a jego oczom ukazała się wielka, podłużna rana, z której obficie sączyła się krew.
Wygiął usta w geście obrzydzenia, po czym odwrócił się do dziewczyny.
-Na co czekasz, Granger? Rusz dupę i idź po te pieprzone opatrunki! – krzyknął, a ta natychmiast wybiegła z pomieszczenia.
Ponownie na mnie spojrzał.

-Wiesz, dlaczego wróciłem. – to było bardziej stwierdzenie, niż pytanie.
-Wiem – odparłem – Pod koniec tygodnia – dodałem tylko.
W tym samym momencie do pokoju wpadła była Gryfonka i szybko do mnie podeszła. Uklęknęła na ziemi i zaczęła oblewać moją nogę jakimś eliksirem.
-Tak właściwie, to co ci się stało? – zapytał mój ojciec.
Tego nie przemyślałem. Gorączkowo szukałem w głowie sensownej odpowiedzi.
-Rano ktoś trzasnął mnie zaklęciem, gdy byłem W Hogsmeade. – odparłem obojętnym tonem.
-A czegoś tam szukał? – zapytał gniewnie mój rozmówca.
-To już chyba nie jest twoja sprawa. – stwierdziłem sucho, nie chcąc kontynuować tego tematu.
Widziałem, jak ojciec zaciska rękę na lasce. Jednak odpuścił sobie kolejne pytania. Spojrzał za to na dziewczynę z niechęcią, po czym znowu zwrócił się do mnie:
-Jak się czuje Narcyza?
-Idź i sam się jej zapytaj.

Spojrzał na mnie karcącym wzrokiem.
-Może najwyższy czas, by szlama zamieszkała w kwaterze? Nie sądzisz, że bardziej przydałaby się tam? Po takim czasie chyba już nie jest potrzebna.
Miałem nadzieję, że do tego nie dojdzie, choć ten moment musiał w końcu nastąpić. Mimo wszystko, nie chciałem odpuścić.

-Skoro ja ją tu sprowadziłem, to też ja zdecyduję, kiedy się jej pozbyć. – odrzekłem głosem nieznoszącym sprzeciwu – A z resztą, póki dobrze się sprawuje, nie mam powodu, by ją oddawać.
Spojrzałem na Hermionę, która starała się jak najdelikatniej zrobić opatrunek. Nie podnosiła głowy.
-Nie pozwalaj sobie.  – ostrzegł mnie ojciec – Pamiętaj, że dysponuję władzą o wiele większą od twojej.
Nie odpowiedziałem. Spostrzegłem, że dziewczyna skończyła opatrywać moją ranę i wstała. Stanęła za moim fotelem. Mój ojciec spojrzał na nią krzywo.
-A ty co się gapisz? Wynoś się, szlamo! – krzyknął, a Hermiona natychmiast poderwała się z miejsca. Złapałem ją stanowczo za rękę.
-Ona służy mnie, a nie tobie – orzekłem.
-Więc chyba nie jest porządnie nauczona, skoro chciała wykonać moje polecenie! – wrzasnął ojciec wściekle i uderzył ją z całej siły w głowę swoją laską.  Upadła na ziemię, by po chwili przyjąć cios w brzuch. Straciła przytomność.

Miałem ochotę rzucić się na niego i udusić gołymi rękami.
-Idę do Narcyzy, a potem do kwatery, by czegoś się dowiedzieć. Rozkaż skrzatom przygotować kolację  na dziewiątą – powiedział i wyszedł z pokoju.
Spojrzałem na leżącą brązowowłosą. Tak bardzo chciałem jej pomóc, lecz musiałem poczekać, aż ojciec wyjdzie z domu. W końcu mógł tu jeszcze zajrzeć.
Chociaż był u matki zaledwie dwie minuty, to czas spędzony na oczekiwaniu dłużył mi się niemiłosiernie. Kałuża krwi była coraz większa. Kiedy w końcu usłyszałem trzask drzwi frontowych, natychmiast znalazłem się przy dziewczynie. Byłem wściekły sam na siebie, że zrobiłem sobie tą ranę, gdyż teraz nie mogłem jej nawet podnieść.

Przywołałem skrzatkę i poleciłem jej przyniesienie niezbędnych eliksirów. Nie wiedziałem dokładnie, co powinienem jej podać, ale postanowiłem zaufać instynktowi i działać jak najszybciej.
W końcu leżała tam z mojej winy.
I to po raz kolejny.





czwartek, 24 lipca 2014

Rozdział 17

Weszłam oburzona do pracowni. Co za dupek! Uch! Miałam ochotę czymś cisnąć o ścianę, ale wiedziałam, że jakiekolwiek składniki do eliksiru są zbyt cenne, by je marnotrawić, więc poprzestałam na wściekłym walnięciu pięścią w ścianę.

Czy on naprawdę uważał, że kreuję się na skrzywdzoną? Nie mogłam pojąć, dlaczego to powiedział. W końcu, gdyby tak było, po prostu siedziałabym zapłakana na łóżku i wycierała czerwone od łez oczy.

Weź się w garść, Granger! – powiedziałam do siebie w myślach. Nie warto! Naprawdę nie warto wściekać  się przez kogoś takiego, jak ta arystokratyczna imitacja mężczyzny! Może miała mu jeszcze dziękować za to, że zabrano ją z dala od bliskich i to na dodatek pod dach jej największego wroga? No dobra, może nie największego, bo ten przebrzydły jaszczur Voldemort w tej kwestii  bił go na głowę, aczkolwiek na pewno nie wymarzyła sobie, by służyć jako magomedyk w Malfoy Manor.

Podeszłam niechętnie do  blatu stołu, by zabrać się za przygotowywanie niezbędnych eliksirów.  Skład mikstury miałam już od dawna w głowię, więc nie musiałam sięgać po książkę, by sprawdzić, co jest potrzebne. Zapaliłam ogień, nad którym zawiesiłam kociołek ( chociaż biorąc pod uwagę jego wielkość, mogłabym śmiało nazwać go kotłem), po czym podeszłam do regału, na którym stało mnóstwo różnych składników i zabrałam te, które były mi potrzebne. Westchnęłam cicho. Nie miałam pojęcia, jak zdołam zrobić te wszystkie eliksiry, skoro każdemu trzeba poświęcić kilka godzin pracy, ciągle go doglądać, praktycznie nie wychodzić z pokoju.



***


Dopijałem właśnie trzecią szklankę Ognistej. Nie potrafiłem inaczej uspokoić nerwów. Nic nie działało na mnie tak kojąco, jak alkohol.  Moje myśli krążyły wokół brunetki, która już pewnie krzątała się po pracowni. Wiedziałem, że i tak będę musiał tam iść. Nie byłem przecież idiotą,  miałem doskonałe pojęcie, ile czasu i pracy wymaga przyrządzenie tego eliksiru.  Była Gryfonka nie dałaby sobie rady sama. Konfrontacja była więc nieunikniona.

Żeby jednak od razu nie rzucić się rekinowi na pożarcie, postanowiłem odwiedzić moją matkę.

Kiedy wszedłem do jej pokoju, siedziała spokojnie na fotelu, w rękach trzymając swoją różdżkę. Uśmiechnęła się lekko, kiedy mnie zobaczyła. Wstała i podeszła do mnie, po czym mnie przytuliła. Odwzajemniłem jej uścisk.
Kiedy mnie puściła usiadłem na krańcu łóżka, a ona powróciła na swoje dawne miejsce.
-Pokłóciłeś się z Hermioną? – zapytała znienacka. Zdziwiłem się. Skąd niby to wiedziała? Czyżby dziewczyna odwiedziła moją rodzicielkę przede mną?
-Skąd wiesz? – odpowiedziałem pytaniem na pytanie.
-Słyszałam trzaśnięcie drzwi. – powiedziała spokojnie. Dziwne.
-Przecież rzuciłem zaklęcie wyciszające dawno temu. – stwierdziłem, drapiąc się po głowie. Matka pomachała swoją różdżką.
-Chyba się trochę zapomniałeś, synku. – odrzekła, po czym dodała – O co poszło?
Poczułem się lekko zakłopotany jej ciekawością.
-Nie musisz chyba wiedzieć takich rzeczy, prawda? – starałem się odejść od tematu – Lepiej powiedz, jak się czujesz.
Wywróciła oczami.
-Dobrze wiesz, jak się czuję, Draco. Gadaj natychmiast o co się pokłóciliście. Któż inny zrozumie cię lepiej niż własna matka? – widząc moje niezdecydowanie, rzekła – Albo jak chcesz. Lepiej siedzieć cicho i czekać na rozwój sytuacji?
Westchnąłem.
-I to na dodatek piłeś – stwierdziła, z resztą słusznie – Za dużo pijesz, zaczynasz powoli zachowywać się, jak twój ojciec.
Spojrzałem na nią spode łba.
-Nie jestem taki jak on.- warknąłem.
Zdenerwowała się.
-Mów, co się stało! – rozkazała.
Westchnąłem po raz drugi, po czym powiedziałem:
-Czy gdybyś miała możliwość ucieczki od ojca, gdy ja byłem mały, to zrobiłabyś to? – zapytałem szczerze.
Zdziwiła się.
-Czy to ma coś wspólnego z… - nie dałem jej dokończyć.
-Tak.
-Myślę, że nie zrobiłabym tego.
-Nawet, gdybyś miała taką możliwość? Gdybyś nie musiała bać się reakcji  rodziny,  jego gniewu? Gdybyś miała jakieś oparcie? – zadałem całą serię pytań.
-Mimo wszystko, Draco.
Zamyśliłem się na chwilę.
-Dlaczego?
Uśmiechnęła się ledwo zauważalnie.
-Bo dziecko powinno mieć rodziców. Gdybym to zrobiła, miałbyś mi za złe, że nie poznałeś ojca. A co poczułby wtedy Lucjusz? Jesteś też jego synem. Może i tego nie okazuje, ale ja w głębi serca wiem, że nie ścierpiałby takiej straty. Nie mogłabym mu ciebie odebrać, chociaż od początku wiedziałam, że nie sprawdzi się za dobrze w roli ojca. Kiedy będziesz miał swoje dzieci, zrozumiesz. – zakończyła swoją wypowiedź.

Chyba naprawdę nie rozumiałem kobiet. Hermiona powiedziała mi prawie to samo, co moja matka, z tą małą różnicą, że nie powstrzymała się od uderzenia mnie, nazwania Śmierciożercą ani wypomnienia mi wielu innych rzeczy.

Moje rozmyślania przerwał głos mojej rodzicielki.
-Powiesz mi w końcu, o co poszło? – domagała się.
Tym razem jej odpowiedziałem.
-Zapytałem ją, co by zrobiła, gdyby jednak urodziła dziecko Wieprzleja – zacząłem, ale przerwałem na chwilę, widząc karcące spojrzenie mojej matki.
-To było nie na miejscu, mój drogi, o takie rzeczy nie powinno się pytać takiej kobiety, jak ona – zganiła mnie, na co odpowiedziałem spojrzeniem mówiącym ,,Wiem, mamo”.
Kontynuowałem.
-Powiedziała, że zostałaby przy nim. Spytałem dlaczego, a ona stwierdziła, że jesteście podobne, bo każda matka zrobiłaby to samo.
-Nie myliła się.
-Ale ty nie mogłaś poradzić się przyjaciół, a ona miała ich koło siebie. A potem nazwała Śmierciożerców moimi przyjaciółmi, którzy wymordowali jej bliskich. Przecież ją poniekąd ocaliłem, prosząc  Czarnego  Pana o nią!
-Tylko mi nie mów, że jej to powiedziałeś! –rozeźliła się moja matka
-Co…? – nie zdążyłem nawet zareagować.
-Nie wiem, po kim jesteś tak mało bystry, ale na pewno nie po mnie! To tak jakby powiedzieć swojej ofierze, że powinna się cieszyć, iż padnie łupem swojego oprawcy!
Nie zrozumiałem tej dziwnej wymiany zdań.
-Co ty mówisz o jakiejś ofierze i oprawcy? Czy ona jest ofiarą, a ja jej domniemanym oprawcą?
Moja matka odetchnęła głęboko.
-A zastanawiałeś się jak to wszystko wygląda w jej oczach? Śpi ze skrzatami, przygotowuje eliksiry, biega odtąd- dotąd i to na dodatek nie mając ani jednej wiadomości od swych najbliższych. – wywód ten był poważny, nie powiem, ale na samą myśl, że moja matka myślała, iż Hermiona powróciła do kanciapy a ja się do tego przyczyniłem, chciało mi się śmiać. Jak wiele ona nie wiedziała!

Nie chciałem się pokłócić także z nią, więc nic nie odpowiedziałem i wyszedłem z pokoju, pewnym krokiem zmierzając w kierunku pracowni.


***


Ulotniłem się szybko z tego okropnego miejsca,  w którym po raz kolejny dzisiejszego dnia, rozległ się rozdzierający krzyk młodej kobiety, błagającej o litość dla swojego narzeczonego. Torturowali go już dobre dwie godziny, a ja miałem dosyć widoku leżącego na zimnej posadzce mężczyzny, pozbawionego prawej dłoni.
Nie mogłem pojąć, dlaczego Czarny Pan pozwalał wszystkim przyglądać się takim scenom. Nie świadczyło to wcale o jego mocy i potędze, a wręcz przeciwnie – uważany był za chorego szaleńca, którego nie powstrzyma nawet najodważniejszy czarodziej.

Zaszyłem się w mojej komnacie, aby chociaż na chwilę się zdrzemnąć.
W południe doszła do mnie wiadomość, iż torturowany nie żyje, a jego narzeczona została wtrącona do lochu. ,,Lochu”, czyli miejsca, gdzie czekała na przyjście któregoś z Śmierciożerców, który mógłby z nią zrobić dosłownie cokolwiek by chciał.

O czternastej miała się odbyć narada w sprawie jakiejś mało ważnej misji. Przygotowywałem się na nią, kiedy nagle do moich komnat wbiegł jakiś zdyszany nastolatek – najprawdopodobniej syn któregoś z Śmierciożerców.
-Czego chcesz?- warknąłem do chłopaka
Przełknął gulę w gardle.
-Największy Lord wzywa do siebie pana Zabiniego.- widząc  zdziwienie wymalowane na mojej twarzy, dodał- Natychmiast.

Kiwnąłem głową i popędziłem w kierunku Sali, w której niewątpliwie już się znajdował.
Nie myliłem się. Siedział tam i czekał na moje przybycie. Pokłoniłem się nisko.
-Blaise, podejdź bliżej. – nakazał, a ja wykonałem jego polecenie – Czy wiesz, po co cię wezwałem?
-Nie wiem, panie. – odpowiedziałem pokornie.
-Więc już ci tłumaczę. Wiem, że masz bardzo dobre relacje z Draconem Malfoy’em, nieprawdaż?
Kiwnąłem twierdząco głową.
-I zapewne jesteś także świadom tego, iż wyznaczyłem panu Malfoy’owi zadanie. Wiesz, o czym mówię? – zapytał
-Ma dostarczyć eliksiry do końca tygodnia.
Uśmiechnął się krzywo.
-Otóż to. A ty masz osobiście dopilnować, by pojawił się tu zarówno ze swoimi rodzicami, jak i z panną Granger, zrozumiałeś?
-Tak, panie. – odrzekłem. Nie miałem pojęcia, do czego była mu potrzebna matka Malfoy’a albo Granger, ale nie chciałem się mu sprzeciwiać. Postanowiłem wykonać moje zadanie i w najbliższym czasie, udać się do Malfoy Manor.


***


Gorączkowo mieszałam wszystkie składniki, nie mogąc zrozumieć, dlaczego mikstura nie zmieniła barwy z fioletowej na bordową. Byłam pewna, że nie pomyliłam żadnego składnika ani nie gotowałam niczego za długo. Już od prawie trzech godzin starałam się zmierzyć z tym, co mi nakazano. Nie znosiłam, kiedy coś szło nie po mojej myśli, więc byłam rozdrażniona i miałam wielką ochotę po prostu usiąść  odpocząć, albo chociaż coś zjeść. Niestety, nie było mi to dane, gdyż nawet chwila nieuwagi mogłaby zmienić efekty mojej ciężkiej pracy w jedną, wielką porażkę.

Ze zniecierpliwieniem mieszałam, czekając na zmianę koloru. Widać było jedynie małe bordowe plamki na eliksirze, co w tym przypadku świadczyło o tym, że mieszałam za wolno, by substancja była w stanie zmienić swój kolor. Chciałam coś na to zaradzić, ale tak bardzo bolały mnie już ręce, że nie mogłam wykrzesać  z siebie więcej energii.

W pewnym momencie drzwi pomieszczenia otworzyły się. Domyślałam się, kto zapewne stoi  tuż za mną, aczkolwiek nie odwracałam się. Musiałam skupić się na eliksirze. Eliksir, eliksir, eliksir.
Podszedł do mnie. Wiedziałam, że na mnie patrzy, ale ja nie miałam ochoty patrzeć na niego.
-Pomóc ci? – zapytał cicho, patrząc na moje nieudolne próby dokładnego wymieszania gęstej cieczy.
-Sama sobie poradzę – odparłam niegrzecznie, próbując przyspieszyć tempo ruchów ręką, by pokazać blondynowi, że jest tu zbędny.
-Chyba jednak nie. – stwierdził, wyrywając mi  łyżkę z ręki, a widząc mój sprzeciw, wskazał palcem małą sofę, stojącą w rogu- usiądź i odpocznij, ciągle jesteś na nogach.

Spierałabym się z nim, aczkolwiek teraz byłam na to zbyt zmęczona. Usiadłam na miękkiej sofie i przymknęłam oczy. Mimo tego, że wyspałam się tej nocy, bardzo chciało mi się spać i nie mogłam powstrzymać się od ziewania.
-Zmęczona? – zapytał Draco niespodziewanie, siadając koło mnie. Nie odpowiedziałam mu. Nie miałam nawet ochoty prowadzić z nim jakiejkolwiek konwersacji.
Nagle oprzytomniałam.
-Eliksir! – już chciałam wstać, gdy poczułam jak chłopak łapie mnie za rękę i ściąga z powrotem na sofę.
-Teraz musi się ostudzić, by dodać do niego wywar. – wyjaśnił – Masz więc spokojnie kilka godzin.
-Skoro mam kilka godzin, to bądź tak łaskawy i pozwól mi spać. – warknęłam, nawet na niego nie spoglądając.
-Hermiona, ja chciałem z tobą porozmawiać – zaczął niepewnie. Nie odwracałam się do niego. Kontynuował – Wiem, że moje słowa były zupełnie nie na miejscu. Nie chciałem powiedzieć tego, co powiedziałem.
-Ale to zrobiłeś. Powiedziałeś to,  co myślisz. – stwierdziłam sucho.
-Bo nie potrafiłem postawić się w twojej sytuacji…- zaczął, ale mu przerwałam:
-A teraz nagle potrafisz? – zapytałam sarkastycznie, odwracając się do niego twarzą.
-Nie – przyznał szczerze – ale mam nadzieję, że mi to wybaczysz. Nie chciałem cię niczym obrazić, nie miałem nic złego na myśli, po prostu… - po raz kolejny wcięłam mu się w zdanie.
-Po prostu jesteś taki, jaki jesteś. Myślisz, mówisz, dopiero potem zastanawiasz się  nad tym, co właściwie powiedziałeś.
Przez chwilę nic nie mówił, po czym odrzekł:
-A ty jesteś bardzo impulsywna, a nie mam ci tego za złe.

Myślałam, że zaraz mnie rozsadzi od środka. Nie miał mi za złe, że jestem impulsywna? Co ten kretyn sobie myśli? Miałam ochotę znowu dać mu w twarz, ale odpuściłam to sobie.
-To cieszmy się z tego i radujmy, dzięki za twoją łaskę, Malfoy – zwróciłam się do niego po nazwisku.
Westchnął.
-Hermiona, ja naprawdę nie chcę się z tobą kłócić. Po prostu jestem idiotą, największym na świecie tępym kretynem, ale się staram. Proszę cię.

Naprawdę chciałam mu pokazać, że mam go głęboko w poważaniu, ale nie mogłam pozostać obojętna na jego słowa. O wszystkim ostatecznie przesądził jego delikatny, szelmowski uśmiech, który tak na mnie działał.
Przysunął się do mnie powoli i pocałował mnie w czoło. Nie miałam mu pokazywać, że właśnie dałam za wygraną, ale nie miałam serca go odepchnąć. Przyszedł tutaj z prawdziwymi wyrzutami sumienia, więc nie mogłam go zwyczajnie spławić.
Spojrzałam na jego twarz. Uśmiechał się. Ja też się uśmiechnęłam, ale szturchnęłam go niezbyt mocno w ramię.
-A to za co? – zapytał, udając pokrzywdzonego.
-Za to, że mnie wkurzasz. – odpowiedziałam zupełnie szczerze – Ale nie potrafię się na ciebie gniewać.
-W końcu jestem taki uroczy i szarmancki – dodał, a ja zaśmiałam się. Ten człowiek miał naprawdę duże mniemanie o sobie, ale ta nadmierna pewność siebie  dodawała mu  ,,tego czegoś”.

Tą miłą chwilę przerwało niestety burczenie w moim brzuchu, na co były Ślizgon zareagował śmiechem. Po chwili przywołał skrzata, który podał nam dwie porcje makaronu i soku z dyni.


***


Po zjedzonym posiłku udaliśmy się do mojej sypialni, by móc w końcu spokojnie porozmawiać.  Od Hermiony dowiedziałem się, że zapas przyrządzony przez nią dzisiaj wyniesie około jednej czwartej naszego zapotrzebowania, więc stwierdziłem, że od jutra będę pomagał jej od początku, by szybciej się z tym uwinąć.
Nie wiedziałem już, jakim cudem nasza rozmowa zeszła na wspominanie woźnego Filcha i jego kotki pani Norris, ale po paru minutach udało mi się zbliżyć do dziewczyny i złożyć na jej ustach delikatny pocałunek. Ten nieśmiały całus powoli zaczął przeradzać się w coś coraz bardziej namiętnego, w momencie, gdy brązowowłosa wplotła palce w moje włosy, mierzwiąc je przy tym. Objąłem ją w pasie, chcąc przyciągnąć jeszcze bliżej siebie. Kiedy już myślałem, że jeżeli nie zwolnimy tempa, to dojdzie do czegoś większego, coś oczywiście musiało nam przerwać.

A raczej ktoś.

Raczej ten czarnoskóry dupek, który zawsze wchodzi bez pukania.

Ten, którego po raz kolejny miałem ochotę udusić gołymi rękami za to, że nie potrafił uszanować mojej prywatności.


Jednak byłem ciekawy, co też było do tego stopnia ważne, że aż mój przyjaciel wparadował do mojej sypialni z prędkością, której nie powstydziłby się żaden struś.





____________
Nie wiem czy uda mi się dodać rozdział przed wyjazdem na zgrupowanie (połowa sierpnia), gdyż pracuję dorywczo, aczkolwiek obiecuję się postarać. 

Nadya.

piątek, 20 czerwca 2014

Rozdział 16

R.16
Miałam wielką ochotę zapaść się pod ziemię. Czego chciał Zabini? Niewychowany gbur! Nie mógł zapukać?  Czułam się jak dziecko przyłapane na czymś zakazanym. Merlinowi dzięki, że nie był to ojciec Dracona, bo w takiej sytuacji nie zagrzałabym tu dłużej miejsca.
Cóż, pozostało mi tylko cierpliwie czekać na powrót blondyna.

***

-Czego chcesz, Blaise? – zapytałem jednocześnie rozdrażniony i speszony. Fakt, iż w moim łóżku leżała naga, ponętna kobieta, a ja musiałem ją opuścić zbytnio mi się nie uśmiechał.
-Od kiedy to Cię kręcą szlamy, co Smoku? -  spytał, po czym dodał – Chociaż muszę przyznać, że oddychać to ona ma czym, oj ma.

Uśmiechnąłem się krzywo.
- Nie twój zakichany interes, co robię i z kim – oświadczyłem – Mów, co cię tu sprowadza.
--Czarny Pan ponagla was z tym eliksirem. Chce go dostać jak najszybciej to tylko możliwe.
-Cholera jasna – mruknąłem pod nosem. Ani chwili wytchnienia – Zabierzemy się za to od jutra.
Mój rozmówca podniósł brwi do góry.
-My? Ty i szlama? Chcesz jej pomagać? – pytał z niedowierzaniem.
-Chcę ją nadzorować – sprostowałem, chociaż sam dobrze wiedziałem, że zrobię wszystko, by tylko ulżyć Hermionie.

-Uważaj, w co się pakujesz, Malfoy. Lord  nie byłby zadowolony, gdyby się dowiedział – oznajmił mój towarzysz.
-A co, masz zamiar mu naskarżyć na mnie? – zadrwiłem.
-Dobrze wiesz,  o co mi chodziło, perfidna bestio. Ja bym cię nie wydał, nawet jakbyś jej zrobił dzieciaka. Na mnie możesz liczyć.

Poklepałem go po plecach.
-Coś jeszcze? – zapytałem z nadzieją, iż nasza rozmowa dobiegła końca.
-Właściwie to… - zawahał się przez chwilę. Ponagliłem go ruchem ręki – Właściwie to chciałem z tobą porozmawiać, ale widzę, że jesteś zajęty – Udał obrażonego.
Wzniosłem oczy ku niebu.
-Mów, na litość Merlina!

Zaśmiał się pod nosem.
-To dosyć delikatna sprawa – stwierdził – Musiałbyś mi poświęcić trochę czasu. Przyjdę innym razem.
Nie opierałem się. Kiwnęliśmy sobie na pożegnanie głowami, po czym mój przyjaciel wyszedł z domu. Popędziłem na górę.
Kilka sekund później znajdowałem się już w mojej sypialni. Hermiona leżała do połowy przykryta kołdrą. Powoli podszedłem do łóżka i pocałowałem dziewczynę delikatnie. Jedną ręką zacząłem gładzić jej plecy, po czym dłoń zacząłem powoli przesuwać na pośladki. Brunetka czując to, lekko się spięła i odtrąciła moją rękę.

Zdziwiłem się.
-Czy zrobiłem coś nie tak? – zapytałem.
Zmieszała się.
-Nie, wszystko dobrze. Po prostu nie mogę się teraz skupić. Sam rozumiesz – uśmiechnęła się delikatnie.
Nie chciałem na nią naciskać. Mój błąd- mogłem zakluczyć te cholerne drzwi. No cóż, mówi się trudno. Przejechałem tylko dłonią po jej ramieniu i do końca okryłem ją kołdrą. Doskonale pamiętałem o mojej obietnicy – dzień wolny, to dzień wolny. Chociaż Blaise poinformował mnie o tym, iż Voldemort kazał eliksiry dostarczyć szybciej, to nie zamierzałem zmieniać planu dnia.

Dziewczyna nagle przeciągnęła się, niczym zaspana kotka. Przyciągnąłem ją do siebie i szepnąłem jej do ucha:
-To może czas się gdzieś wybrać?
Spojrzała na mnie zaciekawiona.
-Co proponujesz?
Uśmiechnąłem się tajemniczo.
-Zobaczysz.
-Znowu niespodzianka? Ciągle mnie czymś zaskakujesz. – stwierdziła ze śmiechem.


____


Po śniadaniu byliśmy już gotowi. Zajrzałam jeszcze tylko do Narcyzy, po czym natychmiast dołączyłam do blondyna. Zeszliśmy na dół, a Draco podbiegł do drzwi i je przede mną otworzył. Spojrzałam na niego niepewnie.

-Wychodzimy stąd?
-Nie do końca. Nie wyjdziemy poza teren posesji.- wyjaśnił krotko.
-Ale przecież przed rezydencją nic nie ma. – rzekłam. Pamiętam, że gdy prowadzono mnie do Malfoy Manor, zwróciłam uwagę na betonową posadzkę przed budynkiem. Nie było na niej nic, żadnego koloru, brak jakichkolwiek roślin. Co więc były Ślizgon chciał mi pokazać?

-Teoretycznie rzeczywiście nic tam nie ma – odpowiedział – Ale w praktyce jest troszeczkę inaczej.
Nie zrozumiałam kompletnie intencji chłopaka. Kiedy już znaleźliśmy się na dworze, moim oczom nie ukazał się żaden nowy widok- beton, beton i jeszcze raz beton. Nagle młody Malfoy złapał mnie za rękę i poprowadził w dół schodów. Udaliśmy się na tyły posiadłości, które – jak nawet sama przypuszczałam – przedstawiały taki sam obraz, jak dziedziniec. Szaro. Wszędzie szaro. Nawet niebo wydawało się wyblakłe.
Blondyn objął mnie w pasie i po raz kolejny tego dnia, szepnął mi do ucha:
-Widzę twoją skrzywioną minę. Poczekaj chwilkę.

Oderwał się ode mnie i odszedł na kilka metrów. Wodziłam za nim moim  całkowicie zdezorientowanym wzrokiem, nadal nie rozumiejąc, cóż jest tak niesamowitego we wszechogarniającej nas szarości. Draco wyjął z kieszeni różdżkę  i niezwykle cicho wyrecytował jakąś regułkę. Z końca jego różdżki zaczęły wylatywać jaskrawe promienie i już po chwili, zimną posadzkę zaczęły porastać gęste kępy trawy. Po trawie, nadszedł czas na drzewa i małe krzaki, po czym nastąpiła istna lawina kolorowych kwiatów. To zjawisko było jedną z najpiękniejszych rzeczy, jakie kiedykolwiek ujrzałam w całym swoim życiu.
Nie wiedziałam, gdzie mam podziać spojrzenie. Wszystko mnie zachwycało, wszystko było tak cudownie niesamowite.

Jasnowłosy zbliżył się do mnie i podał mi rękę.
-Draco, jak…- nie miałam nawet pojęcia, o co mam zapytać.
-Mój ojciec nie toleruje czegoś takiego. Co by powiedział Voldemort, gdyby dowiedział się o tym, że jeden z jego najwierniejszych sług hoduje kwiatki w ogrodzie? Moja matka nie raz prosiła go chociaż o kawałek ziemi. – wyjaśnił
-Nie próbowała mu się postawić? W czym przeszkadzałoby chociaż jedno drzewo?
Delikatny uśmiech powoli zstępował z ust mojego rozmówcy.
-Próbowała, gdy ojciec był na miesięcznej wyprawie. Kiedy przyjechał wpadł w szał i nakazał oblać wszystko betonem, by już nigdy nie mogła nic tu posadzić. Nieźle jej się za to oberwało. Mnie zresztą też, gdy ojciec dowiedział się, że chciałem pomóc matce.

Uścisnęłam mocniej jego dłoń.

-To skąd wziął się ten ogród? –zapytałam.
-Zrobiłem go dla matki, gdy miałem 16 lat. To był okres takiego małego buntu przeciw ojcu. On o nim wie, ale nie może nic z nim zrobić, gdyż tylko ja i moja matka możemy go otwierać i zamykać. Osoby w ogrodzie są niewidoczne dla reszty świata, oprócz tych, którzy mają dostęp do ogrodu.
-Czyli, gdyby Narcyza wyjrzała teraz przez okno, zobaczyłaby go?
-Dokładnie. Aczkolwiek okna jej sypialni nie wychodzą na tył domu.
Chwila ciszy.

-Czym jeszcze mnie zaskoczysz? Pokój życzeń w domu, ukryty ogród… - powiedziałam cicho, patrząc gdzieś w dal, w kraniec ogrodu.
-Cóż, wiele jest takich rzeczy… - odrzekł nadzwyczaj spokojnie, a ja postanowiłam nie wnikać.
Pociągnęłam jego rękę za sobą, by obejrzeć lepiej to piękne miejsce.
Nie mówiliśmy nic, wystarczyły nam spojrzenia, a cisza między nami nie była w żadnym, nawet najmniejszym stopniu krępująca.

Nie wiem, ile minęło czasu – może minuta, może godzina, kiedy Draco położył się na trawie i zapraszającym gestem ręki wskazał miejsce koło siebie. Położyłam głowę na jego brzuchu i zamknęłam oczy.
Chłopak zaczął delikatnie głaskać mnie po włosach.
-Czy nie wydaje ci się to dziwne? – zapytał po chwili
-Co takiego?
-Wszystko. – oświadczył, a ja spojrzałam na niego.
-Do czego zmierzasz? – zapytałam, ciekawa jego rozmyślań.
-Mogę ci zadać pewne pytanie? Jeżeli nie odpowiesz, nie będę naciskał.
Kiwnęłam głową.

-Co byś zrobiła ze sobą, ze swoim życiem, gdybyś jednak urodziła dziecko Weasley’owi?
-Trudne pytanie. – stwierdziłam, mając w głowie tysiąc różnych myśli.
-Przepraszam. – szepnął.
-Nie masz za co. Prawdopodobnie zostałabym z nim, chociażby dla dobra dziecka.
Mój towarzysz podniósł się na łokciu.
-Nie chciałabyś się od niego oderwać? Skończyć z nim?
-Dziecko musi mieć ojca, a nie byłabym w stanie odebrać Ronowi tego, na co  czekał.
-Nie rozumiem cię. – rzekł po chwili
-Każda matka postąpiłaby tak samo. Nie widzisz podobieństwa między mną, a Narcyzą?
-To jest inna sprawa.

Teraz to ja zmieniłam pozycję i spojrzałam blondynowi prosto w oczy.
-Dlaczego uważasz, że to inna sprawa? Twoja matka też nie odeszła od twojego ojca.
-Ona nie mogła od niego odejść, a Ty… - nie dałam mu dokończyć
-No co ja? Ja mogłam, tak? Gdzie niby miałabym się podziać? – zapytałam rozdrażniona
-Hermiona, ja nie mówię o tym. Wiem, że miałaś ciężko, ale w końcu masz tylu przyjaciół a moja matka nie miała oparcia z żadnej strony.

-Chyba sobie żartujesz. Nie chcę udowadniać, że miałam gorzej, bo nie zależy mi na tym, ale na pewno wykorzystałabym każde wyjście.
-Dobrze, skończmy ten temat. – uciął krótko Malfoy, ale ja byłam zbyt ciekawa tego, co naprawdę sądzi chłopak.
-Nie, nie, ja jestem ciekawa twojego zdania. Zresztą, sam zacząłeś ten temat. – zaprzeczyłam od razu.
-Po prostu uważam, że miałaś trochę więcej stron wsparcia. A z resztą, przecież mogłaś zawsze udać się do przyjaciół.

-Jakich przyjaciół, do cholery? Wszyscy siedzieli zamknięci w jednym miejscu, a gdybym tylko próbowała uciekać to zabiliby mnie twoi przyjaciele! – powiedziałam gniewnym tonem, dopiero po chwili uświadamiając sobie sens tych słów.
-Moi przyjaciele? Myślisz, że latam sobie odtąd, dotąd i zabijam kogo popadnie? Takie masz o mnie zdanie? – teraz to on podniósł głos
-Nie mówiłam o tobie! Chodzi mi o ogół Śmierciożerców!
-Nazwałaś ich moimi przyjaciółmi! Hermiona, dobrze wiesz, jak wygląda sytuacja!
-Więc ty możesz mi mówić, co mam robić, a co nie, ale jeżeli ja tylko się wychylę, to już mam się zamknąć?!
-Nazywanie morderców moimi przyjaciółmi jest według ciebie czymś normalnym? Gdyby nie ja, byłabyś pewnie już pozbawiona kończyn i tkwiła w twierdzy Czarnego Pana!
-Mam ci może dziękować, że tu jestem?! Porwana siłą, zmuszona komuś służyć?
-Masz tu lepsze warunki niż w ,,domu”, jeżeli mógłbym to tak nazwać!
-Jeżeli tak stawiasz sprawę, to może mam ci bić pokłony? Dziękować na kolanach? Za to, że zabraliście mnie od bliskich?
-Zwyczajna wdzięczność by wystarczyła!
Nie wytrzymałam. Zamachnęłam się i wymierzyłam blondynowi policzek. Czy nic już nie może iść po mojej myśli? Oczywiście, że byłam mu wdzięczna za to, jak mnie traktował, lecz na pewno nie za to, iż robił to w wyniku porwania mnie. Nie chciałam nawet o tym dyskutować.
Wstałam bez wahania i pewnym krokiem ruszyłam w kierunku wejścia do posiadłości. Usłyszałam wołanie Dracona:

-Hermiona, poczekaj!
Przystanęłam i odwróciłam się. W moich oczach szkliły się łzy, lecz usilnie starałam się nie pozwolić im wypłynąć na powierzchnię.

-Ja nie miałem na myśli nic złego, ja tylko… - znowu nie dałam mu dokończyć zdania
-Chciałeś pokazać, co naprawdę myślisz? No tak, Hermiona -  ofiara losu, przecież nigdy o nic nie walczyła, prawda? Głupia dziewczyna. – powiedziałam tylko
-Dlaczego łapiesz mnie za słowa? Dlaczego rozumiesz tylko to, co chcesz?
-Chcę? – zapytałam z niedowierzaniem
-Kreujesz się na wielce skrzywdzoną – stwierdził sucho
Zacisnęłam pięści.

-Za to ty o wiele więcej wiesz o życiu. Panicz Malfoy, potomek rodu, czysto krwisty arystokrata, wokół którego kręci się cały świat! No tak, ja naprawdę nic nie wiem o twoim nieszczęściu!
Ponownie odwróciłam się i podbiegłam w kierunku wejścia do budynku. Przy drzwiach dobiegł do mnie były Ślizgon i złapał mnie za ramię.
Obrócił mnie tak, bym patrzyła mu w oczy i przycisnął moje ramiona do chłodnej nawierzchni drewnianych drzwi.

-Myślisz, że moje życie było sielanką?
Nie odpowiedziałam.
-Ciebie też ojciec okładał za każdy błąd? Za każde źle wykonane polecenie, każdą pomyłkę? Patrzyłaś na coś takiego?
Wezbrała we mnie odwaga.
-A ty widziałeś śmierć przyjaciół na własne oczy? Musiałeś się ukrywać? Cierpiałeś przez kogoś, kogo kiedyś kochałeś?
On także nie odpowiedział.
Wyrwałam się z jego żelaznego uścisku  i weszłam do środka. Natychmiast pobiegłam na górę.


_______

Usłyszałem tylko trzask drzwi. Nie weszła do mojej sypialni – poszła do pracowni, zapewne po to, by przygotowywać eliksiry.

Nie wiedziałem, czy powinienem iść tam i jej pomóc. Wspiąłem się po schodach i po chwili namysłu udałem się do swojej sypialni. Musiałem wszystko przemyśleć. Położyłem się na łóżku.
Może za bardzo się uniosłem?

Może ona miała rację?

Ale przecież ta kłótnia nie była wyłącznie moją winą.

Czy Hermiona miała mnie za rozpieszczonego dzieciaka, synka tatusia? Czy aż tak bardzo jej myśli mijały się z prawdą? Ta dziewczyna pewnych rzeczy nie mogła przyjąć do wiadomości.

Ale co teraz zrobić?

Przeprosić? Ale za co? Za prawdę? 
Przecież to ona się uniosła!
Nie mogłem skupić swoich myśli.

Wstałem i przywołałem skrzata, potrzebowałem czegoś mocniejszego.





____

Wszystko się wali, wiecie? :)